sobota, 5 listopada 2016

BTS: Hello, my dear.

BTS: Hello, my dear
chapter 1


- To nie dialog jest najważniejszy - burknął pod nosem brązowowłosy chłopak siedzący dwa rzędy przede mną po przeciwległej stronie klasy.
- KIM TAEHYUNG, MOŻESZ W KOŃCU PRZESTAĆ MI PRZERYWAĆ?! W TYM ZAKICHANYM UTWORZE TO WŁAŚNIE DIALOGI SĄ KLUCZOWE! - nauczycielka w końcu zareagowała tak, jak obstawiałem na początku lekcji.
- A zwróciła pani uwagę na scenerię towarzyszącą tej scenie? Pełno tam, jak to autorka ujęła, "kwiatów krwi", mówiąc prościej - są czerwone; kolor sukienki Ardelii to również czerwień. To i wiele, wiele innych czerwonych elementów odpowiada mocy czerwonej nici... To już nawet Sienkiewicz pisał o tym w tym swoim Quo Vadisie! - chłopiec... ekhm, Taehyung wydawał się być naprawdę wzburzony tym, że nauczycielka po pierwsze nie dopuszczała go w ogóle do głosu i po drugie, że nie zwróciła uwagi na jego odkrycia.
- A co ma Sienkiewicz do tej cholernej lektury?! - czterdziestolatka chwyciła prawą dłonią za oprawki swoich okularów, wymachując obszernym tomiskiem.
- To, że był Polakiem! - Taehyung gwałtownie wstał, paradoksalnie powoli i delikatnie opierając dłonie na blat swojej ławki.
- I co to ma do rzeczy?!
- Polacy to nieogary!
- Zważaj na słownictwo, Kim!
- Ale taka prawda! Nawet ja to zauważyłem! - odetchnął, pocierając powiekę wewnętrzną stroną nadgarstka. - a wie pani, co to oznacza...
Westchnęła ciężko i odczekała kilka chwil, zanim mu odpowiedziała.
- Kontynuuj.
- Może Pani słyszała o chińskiej legendzie o czerwonej nici - zrobił niemal dramatyczną pauzę, w rzeczywistości oczekując jakiegokolwiek przejawu zainteresowania. - Chodzi w niej o to, że bogowie zawiązują wokół nadgarstka - tak wierzą w Chinach - lub małego palca - a tak się przyjęło w Japonii - czerwoną cieniutką nitkę, której końce łączą ze sobą dwie przeznaczone sobie osoby. Spotkają się one kiedyś w określonych okolicznościach. Dwoje ludzi połączonych czerwoną nitką jest przeznaczonych do miłości niezależnie od czasu, miejsca, tego kim są, co robią. Czerwona nitka może się rozciągać i plątać, ale nigdy nie pęka. Prędzej czy później osoby sobie przeznaczone na siebie trafią.
Przechyliłem głowę na bok, słuchając go z zaciekawieniem, mimo wrażenia, że większość po prostu wyrecytował. Tyle że miał rację. Dialogi wskazywały na to, że dziewczyną kierowała czysta żądza krwi, miała zaburzenia psychiczne i tak dalej, z kolei ta magiczna czerwień Taehyunga sprowadzała całość na nieco łagodniejszy tor zazdrości. Ardelia była Julią dwudziestego wieku, której Romeo pobłądził przy samobójstwie, a która nie zatruła siebie, tylko Montecchich.
- I co to ma do rzeczy, Kim?
Widać było, że zabolało to Taehyunga prosto w jego inteligencję (przez tych parę miesięcy nauki z nim zdążyłem zauważyć, że nie jest jej jakoś zadowalająco dużo, ale ma przebłyski zadziwiająco wielkiego geniuszu). Usiadł spłoszony, spuszczając głowę w dół oraz zaciskając usta w wąską linię a dłonie w pięści.
- Dużo, pani profesor, bardzo dużo. Nie będę wyjaśniać jego słów, bo straciłyby swój urok - odpowiedziałem za niego, przy końcu zerkając na niego z delikatnym, rozczulonym uśmiechem. - ...jednak proszę je przeanalizować. Mają sens.
Wyłapałem jeszcze jego nieodgadnione spojrzenie, zanim z powrotem zajęliśmy się lekcją.

Przerzuciłem pasek torby przez ramię, wychodząc po dzwonku oczywiście jako jeden z ostatnich. Skierowałem się od razu na dach szkoły z racji tego, że właśnie rozpoczęła się przerwa obiadowa. Moja melancholijna strona uwielbiała tu przychodzić. Usiadłem pod balustradą, odkładając torbę na bok. Wyjąłem swoje pudełko śniadaniowe z ukochanym mięskiem i sałatką warzywną wraz z pałeczkami. Przeżuwałem powoli dużą porcję, którą wpakowałem do ust przed trzydziestoma sekundami.
- Czemu to zrobiłeś?
Odwróciłem gwałtownie głowę w bok na dźwięk głosu Tae, o mało się nie krztusząc. Musiałem wyglądać przekomicznie z wypchanymi policzkami i rozszerzonymi oczami. Mimo tego chłopak się nie zaśmiał, co wydało mi się nader dziwne. Był człowiekiem, który śmiał się z dosłownie wszystkiego i nawet ja wybuchnąłbym jak opętany, widząc sam siebie ze świadomością, że to dzięki mnie. A nie lubię się za często śmiać. A może po prostu mam nieco inne poczucie humoru. Przez dłuższy czas wpatrywaliśmy się w swoje oczy, tocząc niewerbalny dialog między sobą.
- Wciąż nie odpowiedziałeś, hyung.
Wsunął dłonie w kieszenie swoich wąskich jeansów, nie przerywając kontaktu wzrokowego. W końcu przełknąłem jedzenie, po czym oblizałem wargi.
- Po prostu lubię kreatywnych ludzi - zacząłem, w myślach jednocześnie karcąc się, że co ja gadam, przecież nie lubię ludzi, Chciałem coś jeszcze dodać, sprecyzować swoje słowa, ale chłopak mnie wyprzedził.
- Nie jestem kreatywny, bardziej pasuje dziwny.
Taehyung przekrzywił głowę, na moment upodabniając się do małego pieska. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że chłopak jest naprawdę niezwykle uroczy i w moim typie, co jednak po chwili wydało mi się wręcz absurdalne. Uniosłem kąciki ust, szybko pakując jedzenie z powrotem do torby.
- Słuchaj, Tae... Sam nie do końca wiem. To, co powiedziałeś po prostu zabrzmiało ciekawie, masz inne patrzenie na świat, wydajesz się być intrygujący. Plus jeszcze twoje zachowanie podczas konwersacji z panią Kyung... między innymi przez to.
Dopiero po usłyszeniu swoich własnych słów, dotarło do mnie, że dałem mu do zrozumienia, że interesuje mnie jego osoba. Starałem się przez to jednak nie spłoszyć i kontynuować z takim samym luzem i swobodą. Po upływie kilku sekund zauważyłem kolejną rzecz. Taehyung od początku mojej wypowiedzi uśmiechał się, tak o.
- Wyjaśnisz mi to? - zapytałem, wymachując wskazującymi palcami linię na kształt uśmiechu, samemu mimowolnie rozciągąłem w nim swoją twarz.
- Nazwałeś mnie Tae - mruknął cicho, wyszczerzając się jeszcze bardziej. Nie sądziłem, że coś tak trywialnego może sprawić komuś tyle radości. I na moje szczęście całą swoją uwagę poświęcił właśnie temu. Wstałem, przeciągając się lekko i z przyjemnością zauważyłem, że jestem od niego wyższy niemal o pół głowy.
- Opowiedz mi coś o sobie - poprosił, podchodząc do mnie o krok bliżej.
Oparłem się o barierki tyłem do niego, nawet nie czując potrzeby obserwowania go. Mimo że dzieciak był nieobliczalny i nie kontrolował swoich optymistycznych odruchów, czułem, wiedziałem wręcz, że potrafi zachować powagę, gdy tylko wyczuje, że sytuacja tego wymaga. Najwyraźniej teraz według niego był ten odpowiedni moment. Dla mnie żadne informacje o mnie nie były jakimś super ważnym i poważnym tematem. Staliśmy na tym przeklętym dachu naprawdę długą chwilę, w trakcie której zdążyłem zliczyć każdy jego oddech. Był niespokojny, nieregularny i co najgorsze - coraz dalej ode mnie.
- Lubię różowy - szepnąłem, kiedy ten zaczął odchodzić. Usłyszałem jeszcze jego ciche, rozbawione parsknięcie i głuchy trzask blaszanych drzwi. Uśmiechnąłem się do siebie szeroko.
Może i był dziwny...
ale intrygujący.