![]() |
Yibo |
![]() |
Seungyoun |
UNIQ: Nine shades of god (BoYoun)
Yibo & Seungyoun
W blond włosach wyglądał jak ciota i pieprzona księżniczka, ale, cholera, mógł w nich zostać. Byłoby mi łatwiej go odtrącać. O ile wtedy nie umiał odpędzić od siebie adoratorów, o tyle teraz nie odpędzi od siebie właśnie mnie. To, co zrobił z tymi cholernymi włosami, było po prostu chamskie. Mógł dalej mnie podrywać, od teraz z jakimś skutkiem.
Nie. Nie mógł. Nigdy nie mógł.
Sam sobie na to pozwalał, nie licząc się z moim zdaniem. Przecież tyle razy powtarzałem mu, że ma dać sobie spokój i odwalić się ode mnie raz na zawsze. Ciągle miał to głęboko. Nigdy mnie nie słuchał. Zamiast tego wolał bawić się moimi włosami, dotykać prawie niewyczuwalnie mojej twarzy, czy próbować spleść palce swojej dłoni z moją. Denerwowało mnie to. Denerwowała mnie jego obecność. On cały mnie denerwował.
Pieprzona księżniczka.
Po jakimś czasie przestałem zwracać na niego uwagę, a on przestał mnie zaczepiać. Żaden z nas nawet nie mijał drugiego. Ukrywaliśmy się przed sobą? Być może on tak, ja funkcjonowałem zwyczajnie, w ogóle o nim nie myśląc. Tak rozeszły się nasze drogi, ale niestety nie na długo.
Usiadłem na sofie w naszym dormowym salonie, od razu chwytając za pilot. Skakałem po kanałach bez większego celu, ostatecznie zatrzymując się na jakimś muzycznym. Uśmiechnąłem się słysząc końcówkę EOEO i pozytywny komentarz. Na szczęście teraz nie planowano nam comebacku, fanmeetingów ani ogólnie żadnej działalności. W skrócie - dostaliśmy wolne. Jeden z nas przed godziną wyjechał do rodziny, ale który to, to już nie wiem. Nie zbyt mnie to obchodziło, ale liczyłem na Yibo. Zerknąłem na ekran komórki, sprawdzając godzinę. Mecz się zaraz zaczyna! Co prawda była to powtórka z wczoraj, ale byliśmy wtedy w wytwórni, żeby pozbierać jakieś swoje ważniejsze manatki, które podczas tych wakacji będą nam potrzebne. Przełączyłem na odpowiedni kanał, idąc do kuchni po piwo. Jedno w zupełności mi wystarczyło. Rozłożyłem się wygodnie, jednocześnie zawijając się w kokon z koca. Jakoś w połowie meczu, przestałem się krępować i na głos wytykałem błędy mojej ukochanej drużynie, jednocześnie przeklinając i tak przegrywających przeciwników.
- Naprawdę jesteś za Lakersami? - prychnął ten cholerny Wong, pojawiając się nie wiadomo skąd.
- Nie moja wina, że mam słabość do LeBrona - wyjaśniłem opryskliwie, wywracając oczami.
Cham.
Usiadłem na sofie w naszym dormowym salonie, od razu chwytając za pilot. Skakałem po kanałach bez większego celu, ostatecznie zatrzymując się na jakimś muzycznym. Uśmiechnąłem się słysząc końcówkę EOEO i pozytywny komentarz. Na szczęście teraz nie planowano nam comebacku, fanmeetingów ani ogólnie żadnej działalności. W skrócie - dostaliśmy wolne. Jeden z nas przed godziną wyjechał do rodziny, ale który to, to już nie wiem. Nie zbyt mnie to obchodziło, ale liczyłem na Yibo. Zerknąłem na ekran komórki, sprawdzając godzinę. Mecz się zaraz zaczyna! Co prawda była to powtórka z wczoraj, ale byliśmy wtedy w wytwórni, żeby pozbierać jakieś swoje ważniejsze manatki, które podczas tych wakacji będą nam potrzebne. Przełączyłem na odpowiedni kanał, idąc do kuchni po piwo. Jedno w zupełności mi wystarczyło. Rozłożyłem się wygodnie, jednocześnie zawijając się w kokon z koca. Jakoś w połowie meczu, przestałem się krępować i na głos wytykałem błędy mojej ukochanej drużynie, jednocześnie przeklinając i tak przegrywających przeciwników.
- Naprawdę jesteś za Lakersami? - prychnął ten cholerny Wong, pojawiając się nie wiadomo skąd.
- Nie moja wina, że mam słabość do LeBrona - wyjaśniłem opryskliwie, wywracając oczami.
Cham.
Podszedł do oparcia sofy, otaczając moją szyję swoimi ramionami. Wzdrygnąłem się z obrzydzeniem, próbując odsunąć od siebie te łapska.
- A co ty na to... Jeśli wygra L.A. Lakers, zostawię cię w spokoju i będę się do ciebie odzywać tylko w razie konieczności, hm? Ale jeśli wygra Miami Heat, będę mógł zrobić z tobą, co tylko zechcę... To jak, wchodzisz w to? - wyszeptał wprost do mojego ucha, a mnie przeszły ciary. Spojrzałem na ekran telewizora. Lakersi prowadzili dwunastoma punktami. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, odwracając się w stronę Yibo. Wyciągnąłem do niego rękę, a ten uścisnął ją z równie wielkim uśmiechem.
Kwartę później patrzyłem oniemiały, jak Heatsi przeganiają moich jednym punktem, który zaraz potem zamienił się w trzy po idealnym, podręcznikowym wsadzie Beasley'a. Jak to w ogóle możliwe? Zwróciłem swoje spojrzenie na zadowolonego chińczyka, który mrugnął do mnie porozumiewawczo. Cholera.
Przecież nie tak trudno sprawdzić wyniki w internecie. Momentalnie strzeliłem sobie solidnie w twarz. Jak mogłem być tak głupi i naiwny?
Podstępna żmija.
- A co ty na to... Jeśli wygra L.A. Lakers, zostawię cię w spokoju i będę się do ciebie odzywać tylko w razie konieczności, hm? Ale jeśli wygra Miami Heat, będę mógł zrobić z tobą, co tylko zechcę... To jak, wchodzisz w to? - wyszeptał wprost do mojego ucha, a mnie przeszły ciary. Spojrzałem na ekran telewizora. Lakersi prowadzili dwunastoma punktami. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, odwracając się w stronę Yibo. Wyciągnąłem do niego rękę, a ten uścisnął ją z równie wielkim uśmiechem.
Kwartę później patrzyłem oniemiały, jak Heatsi przeganiają moich jednym punktem, który zaraz potem zamienił się w trzy po idealnym, podręcznikowym wsadzie Beasley'a. Jak to w ogóle możliwe? Zwróciłem swoje spojrzenie na zadowolonego chińczyka, który mrugnął do mnie porozumiewawczo. Cholera.
Przecież nie tak trudno sprawdzić wyniki w internecie. Momentalnie strzeliłem sobie solidnie w twarz. Jak mogłem być tak głupi i naiwny?
Podstępna żmija.
Pierwszą rzeczą, jakiej ten kretyn zażądał w ramach wygranej, było pójście z nim na imprezę do jego znajomych. Wielka popijawa, typowa dla tych wszystkich snobów z amerykańskich filmów, dlatego tym bardziej było mi niedobrze na myśl, że będę zmuszony siedzieć w ich towarzystwie. Kiedy tylko weszliśmy do ogrodu, gdzie cały ten chłam się odbywał, maknae popędził po drink dla siebie, o mnie całkowicie zapominając. Nie powiem, że zrobiło mi się przykro... Bo oczywiście wcale tak nie było! Mina zrzedła mi jeszcze bardziej, gdy zobaczyłem, że chłopak flirtuje w najlepsze z jakąś wyuzdaną panienką.
Bawidamek.
Bawidamek.
Rzuciłem się wściekły do baru, zamawiając czystą. Najpierw bawi się w idiotyczne podchody, zaprasza mnie jako s w o j e g o towarzysza, a teraz co? Idzie z nią do toalety na szybkie co-nieco. Wong Yibo, cholerny dupek, podły kłamca i narwany podrywacz, któremu wystarczy, że cel żyje i ma chociaż jedną dziurę. Może mnie też chce tylko wydymać? Wychyliłem kolejny kieliszek i nagle poczułem, jak ktoś nisko otacza mnie ramionami, szepcząc zmysłowo moje imię wprost do mojego ucha. Odwróciłem się powoli, a potwierdzając swoje przypuszczenia dotyczące właściciela tego seksownego głosu, po prostu uderzyłem go otwartą dłonią w pysk. Należało mu się jak cholera.
Minąłem go, szybko wychodząc z posesji. Nie do końca byłem świadom, co mną kierowało, ale byłem z siebie minimalnie zadowolony. Przez pięć najbliższych minut szedłem z kamienną miną, dumnie wyprostowany, ale w jednej chwili po prostu się załamałem. Przykucnąłem w pobliżu latarni, oddychając niespokojnie. Jak mantrę powtarzałem słowo, które w tym momencie najbardziej pasowało do Yibo.
Dupek.
Minąłem go, szybko wychodząc z posesji. Nie do końca byłem świadom, co mną kierowało, ale byłem z siebie minimalnie zadowolony. Przez pięć najbliższych minut szedłem z kamienną miną, dumnie wyprostowany, ale w jednej chwili po prostu się załamałem. Przykucnąłem w pobliżu latarni, oddychając niespokojnie. Jak mantrę powtarzałem słowo, które w tym momencie najbardziej pasowało do Yibo.
Dupek.
Parę sekund później znajdowałem się w czyichś rozgrzanych ramionach. Czułem się rozdarty. Wtuliłem się absurdalnie ufnie w jego ciepłe ciało, wsłuchując się w to, co mówił. Nie obchodziło mnie to, co próbował mi przekazać. Po prostu lubiłem jego głos.
- Puść mnie, kretynie! - pisnąłem, kiedy ten ot tak mnie podniósł, kierując się w stronę naszego dormu.
- Nie reagowałeś na "chodź do domu, bo zmarzniesz", to co miałem zrobić? - odgryzł się, a mnie zatkało. Martwił się o mnie czy próbował mnie udobruchać? Pokiwałem grzecznie głową, nawet nie myśląc o tym, że mógłbym iść o własnych siłach. Uczepiłem się go mocniej, całując go delikatnie w policzek. Nie wiem, co mnie opętało. Trochę bałem się spojrzeć na jego twarz, więc ułożyłem głowę na jego barku, zapewne łaskocząc go włosami w szyję. Ocknąłem się dopiero w łóżku, czując, jak materiał moich spodni gdzieś znika. Otworzyłem oczy, ze zgrozą zauważając, że wcale nie jestem w swoim pokoju, a moje spodnie trzyma Yibo. Zostałem w samych bokserkach, świetnie.
- Mogę zrobić z tobą, co tylko zechcę, zapomniałeś? No już, nie patrz tak na mnie, hyung - uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób, nachylając się nade mną. Stęknąłem cicho, kiedy wargi tego diabła znalazły się na moim sutku.
Zboczeniec.
- Puść mnie, kretynie! - pisnąłem, kiedy ten ot tak mnie podniósł, kierując się w stronę naszego dormu.
- Nie reagowałeś na "chodź do domu, bo zmarzniesz", to co miałem zrobić? - odgryzł się, a mnie zatkało. Martwił się o mnie czy próbował mnie udobruchać? Pokiwałem grzecznie głową, nawet nie myśląc o tym, że mógłbym iść o własnych siłach. Uczepiłem się go mocniej, całując go delikatnie w policzek. Nie wiem, co mnie opętało. Trochę bałem się spojrzeć na jego twarz, więc ułożyłem głowę na jego barku, zapewne łaskocząc go włosami w szyję. Ocknąłem się dopiero w łóżku, czując, jak materiał moich spodni gdzieś znika. Otworzyłem oczy, ze zgrozą zauważając, że wcale nie jestem w swoim pokoju, a moje spodnie trzyma Yibo. Zostałem w samych bokserkach, świetnie.
- Mogę zrobić z tobą, co tylko zechcę, zapomniałeś? No już, nie patrz tak na mnie, hyung - uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób, nachylając się nade mną. Stęknąłem cicho, kiedy wargi tego diabła znalazły się na moim sutku.
Zboczeniec.
Wsunął opuszki palców za materiał mojej bielizny.
- Ach, hyung, zapomniałbym... Jak bardzo podobam ci się w tych włosach? - rzucił niby przejęty, przekrzywiając głowę nieco na bok. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Właściwie to doskonale zdawałem siebie sprawę, że nie muszę nic mówić. Wiedział, jak jest. Jak b a r d z o. Uśmiechnął się zawadiacko, pochylając się jeszcze niżej. Jęknąłem głośno, gdy Yi ugryzł mnie w sutek, rękami błądząc po moich udach. Błyskawicznie zasłoniłem sobie buzię ręką, przypominając sobie o Sungjoo i Wenhanie.
- Nie usłyszą nas. Są zajęci tym samym - sprostował, wracając do poprzedniej czynności. Zacisnął zęby na drugiej brodawce, zasysając się mocno. Jęknąłem jeszcze głośniej, oplatając nogami jego biodra. Chłopak wykorzystał to, ocierając o siebie nasze członki. Byłem coraz bardziej podniecony, a on zadowolony, że mu uległem.
- Ngh, Yibo, jeszcze... - wybłagałem, wypychając biodra do góry.
Bóg seksu.
- Ach, hyung, zapomniałbym... Jak bardzo podobam ci się w tych włosach? - rzucił niby przejęty, przekrzywiając głowę nieco na bok. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Właściwie to doskonale zdawałem siebie sprawę, że nie muszę nic mówić. Wiedział, jak jest. Jak b a r d z o. Uśmiechnął się zawadiacko, pochylając się jeszcze niżej. Jęknąłem głośno, gdy Yi ugryzł mnie w sutek, rękami błądząc po moich udach. Błyskawicznie zasłoniłem sobie buzię ręką, przypominając sobie o Sungjoo i Wenhanie.
- Nie usłyszą nas. Są zajęci tym samym - sprostował, wracając do poprzedniej czynności. Zacisnął zęby na drugiej brodawce, zasysając się mocno. Jęknąłem jeszcze głośniej, oplatając nogami jego biodra. Chłopak wykorzystał to, ocierając o siebie nasze członki. Byłem coraz bardziej podniecony, a on zadowolony, że mu uległem.
- Ngh, Yibo, jeszcze... - wybłagałem, wypychając biodra do góry.
Bóg seksu.
- Połóż się na brzuchu - szepnął mi na ucho, drażniąc je zębami i językiem.
- Nie... Chcę cię widzieć, dongsaeng - mruknąłem możliwie jak najstabilniejszym głosem. Cały drżałem, co było zasługą Wonga.
- Słucham? - zapytał zszokowany. Miał do tego prawo. Nigdy go tak nie nazywałem. Pogłaskałem czule jego zaróżowiony policzek, zaraz równie słodko całując go w usta. Nie mogłem się powstrzymać. Uśmiechnąłem się uroczo i trochę nieśmiało, wplątując palce w jego cudownie ciemne włosy.
Mój idiota.
- Nie... Chcę cię widzieć, dongsaeng - mruknąłem możliwie jak najstabilniejszym głosem. Cały drżałem, co było zasługą Wonga.
- Słucham? - zapytał zszokowany. Miał do tego prawo. Nigdy go tak nie nazywałem. Pogłaskałem czule jego zaróżowiony policzek, zaraz równie słodko całując go w usta. Nie mogłem się powstrzymać. Uśmiechnąłem się uroczo i trochę nieśmiało, wplątując palce w jego cudownie ciemne włosy.
Mój idiota.
Uśmiechnąłem się, wpychając torby Yixuan w ręce mojego faceta.
- Masz coś przeciwko gejom, hyung? - zapytałem prosto z mostu, na wszelki wypadek używając swojego aegyo. Ten oczywiście zaprzeczył z uśmiechem. Poczochrał mnie po włosach.
- Zgaduję, że wszyscy czterej jesteście - zaśmiał się donośnie, patrząc na nas z radością w oczach.
- Skąd ty..? - spytał oniemiały Wenhan. Biedaczek nie zdążył jednak dokończyć.
- "to wiesz"? - wtrącił Xuan. - Od dawna się na to zanosiło.
Yibo od razu po tym słowach dopadł mnie, zaczynając ściskać i całować po całej twarzy. Stresował się reakcją lidera.
W myślach dopisałem do mojej małej listy stron Yibo jeszcze jedną pozycję.
Dzieciak.
- Masz coś przeciwko gejom, hyung? - zapytałem prosto z mostu, na wszelki wypadek używając swojego aegyo. Ten oczywiście zaprzeczył z uśmiechem. Poczochrał mnie po włosach.
- Zgaduję, że wszyscy czterej jesteście - zaśmiał się donośnie, patrząc na nas z radością w oczach.
- Skąd ty..? - spytał oniemiały Wenhan. Biedaczek nie zdążył jednak dokończyć.
- "to wiesz"? - wtrącił Xuan. - Od dawna się na to zanosiło.
Yibo od razu po tym słowach dopadł mnie, zaczynając ściskać i całować po całej twarzy. Stresował się reakcją lidera.
W myślach dopisałem do mojej małej listy stron Yibo jeszcze jedną pozycję.
Dzieciak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz